Wróć do góry

Dwaj bracia, co świętych rzeźbili


Kapliczki, krzyże, wnętrza kościołów – na Podhalu wciąż jeszcze można zobaczyć i podziwiać dzieła, które najpierw zrodziły się w wyobraźni, a później – dzięki czemuś, co jest nieuchwytne, czyli twórczemu natchnieniu wspomaganemu przez ręce i trzymane w nich narzędzia – nabrały właściwych kształtów i wciąż potrafią wywoływać emocje u tych, którzy z wrażliwością je oglądają.  Niektóre z tych dzieł – wykonane z drewna, kamienia czy metalu – zmaterializowały się dzięki talentowi czy wręcz geniuszowi braci – Wojciecha i Piotra Kułachów-Wawrzyńcoków.

Zakorzenieni

Przyszli na świat w Gliczarowie, a konkretnie w jego dolnej części. Wówczas, czyli w XIX wieku, istniejące dzisiaj wioski Gliczarów Dolny i Gliczarów Górny stanowiły całość. Wojciech był starszy (urodził się w 1812 roku) od Piotra o 9 lat. Ta spora różnica wieku nie przeszkodziła im jednak w zbudowaniu silnej więzi. Dla Wojciecha Gliczarów był najważniejszym miejscem na ziemi. W kuźni swojego ojca nabył umiejętności, z których korzystał przez całe swoje życie. W Gliczarowie założył rodzinę, prowadził gazdówkę, ale przede wszystkim pracował w kuźni i rzeźbił.

Piotr opuścił rodzinny dom, ale dzieliło go od niego tylko kilkanaście kilometrów. Jego ziemią obiecaną był Bańska (wówczas nie dzieliła się jeszcze na Niżną i Wyżną), a konkretnie jej przysiółek Hodówka.  Bracia wspólnie budowali swoje domy i przez całe życie utrzymywali ze sobą kontakt.

Ciekawi świata

Ziemia podhalańska była dla braci małą ojczyzną, gdzie czuli się najlepiej i najpewniej, jednak wrodzona ciekawość skłaniała ich do poznawania dorobku poprzednich pokoleń nawet w miejscach bardzo odległych. Szczególnie dotyczyło to Wojciecha, który już jako kilkunastoletni chłopak znalazł się w Wiedniu, gdzie miał rozwijać swój rzeźbiarski talent. Młody człowiek jednak nie był jeszcze przygotowany do opuszczenia na dłużej rodzinnego domu i po miesiącu pieszo wrócił do Gliczarowa. Ale już kilka lat później odbył wyprawę życia, udając się w pieszą pielgrzymkę do Rzymu. Kilkumiesięczny pobyt w Wiecznym Mieście dostarczył mu niezwykłych przeżyć. Wszystko go tam interesowało i niemal nie rozstawał się z notatnikiem, który z dnia na dzień pęczniał od szkiców, rysunków i zapisków. Szczególnie fascynowały go budowle i detale w stylu barokowym. Można z pełnym przekonaniem stwierdzić, że z inspiracji zrodzonych w czasie pobytu w Rzymie, Wojciech czerpał przez całe życie.

W tym czasie Piotr w swoim królestwie na Hodówce rozwijał w sobie zmysł techniczny, konstruując urządzenia ułatwiające mu pracę w kuźni, młynie, olejarni i gonciarni, których był właścicielem.

Wszechstronnie utalentowani

Bracia Wawrzyńcokowie byli ludźmi obdarzonymi wieloma talentami. Można by ich śmiało nazwać ludźmi renesansu. Wojciech – rzeźbiarz, kowal, snycerz – słynął w całej okolicy również jako świetny tancerz i muzykant. Przylgnęło też do niego miano „Leonardo da Vinci z Gliczarowa” ze względu na mnogość talentów, jak również fakt, że zbudował skrzydła do latania, które jednak nie przeszły decydującej próby. Z kolei Piotr potrafił jak mało kto łączyć piękno i praktyczność. Z pozoru zwykłe sprzęty i urządzenia wykonane przez niego, a stanowiące wyposażenie domu, kuźni czy młyna, były dopracowane w najdrobniejszych szczegółach i niezwykle estetyczne.

Niepowtarzalni

Wojciech i Piotr byli niezwykli poprzez swoją dychotomiczność, to znaczy, że ich osobowości składały się jakby z dwóch nieprzystających do siebie części. Z jednej strony twardo stąpali po ziemi, mieli rodziny, które musieli wyżywić i zapewnić im godne życie. Wiedzieli, że nikt nie uwolni ich od codziennych obowiązków, czyli pracy na roli, w kuźni czy młynie. Ale gdy tylko mogli, przechodzili przez jakąś niewidzialną furtkę i zagłębiali się w świecie dla innych niedostępnym. Kiedy jeden czy drugi zaczynał rzeźbić, nikt nie śmiał im przeszkadzać. Na ten magiczny moment świat codzienny przestawał dla nich istnieć. Zatapiali się w świecie swojej wyobraźni i wychodzili z niego z tym, co wytworzyli.

Byli artystami w pełnym tego słowa znaczeniu. Szczególnie twórczość Wojciecha wzbudzała uznanie u znawców i miłośników sztuki. Maria Sułkowska z domu Uznańska w jednym ze swoich artykułów („Czas”, 1928 r.) przytoczyła słowa swojego ojca dobrze znającego Wawrzyńcoka, o którym wyraził się, że „ma geniusz w oczach”. Andrzej Skupień-Florek z wielkim uznaniem odnosił się do jego dokonań, a w jednym z jego opowiadań Wojtka, „co świętyk rzeźbił” odwiedza osobiście Pan Jezus, który w podzięce za rzeźbę Matki Boskiej „swojom lutosiernom rąckom pogłoskoł Wojtka po gębusi i pobłogosławił mu”. Również zakopiańska poetka Zofia Roj-Mrozicka nie ma wątpliwości, że Wojciech zasłużył na największą nagrodę i wstawia się za nim, prosząc świętego Piotra: „Puśćcie go do nieba”.

Także dokonania Piotra Kułacha wzbudzały zachwyt. Historyk Jan Reychman, wielki miłośnik Tatr i Podtatrza, wręcz nie znajdował słów, by opisać dom Piotra, który zobaczył 20 lat po jego śmierci. „Pyszną chałupę” porównał do „dworu pańskiego”, a każdy jej szczegół robił na nim wielkie wrażenie. Wszystko, co ją otaczało – stare drzewa, podwórze – dopełniało całości, nie pozostawiając nikogo obojętnym. Piotr Kułach-Wawrzyńcok to według niego „gazda artysta” na równi z bardziej wówczas znanym bratem Wojciechem („Kurier Literacko – Naukowy, 1930 r.).

Wciąż obecni

Najpierw odszedł do wieczności Wojciech. Wylew krwi do mózgu oderwał go od pracy i dzień 23 grudnia 1897 roku był ostatnim w jego życiu. Został pochowany na cmentarzu w Szaflarach, gdyż do tej parafii był przypisany wówczas Gliczarów. Piotr podążył za swoim bratem w 1910 roku, a miejscem jego pochówku również stała się szaflarska nekropolia.

Nieobecni ciałem pozostali wciąż obecni dzięki swoim dziełom. Bywało jednak i tak, że nieobecność fizyczna chroniła Wojciecha przed ciężkimi przeżyciami. Czy mógłby ze spokojem patrzeć, jak unicestwieniu ulega kawałek jego duszy? Tak by pewnie odczuwał to, co w odstępie kilku miesięcy 1915 roku stało się w Poroninie i w Ostrowsku. Drewniane kościoły, w których znajdowały się wykonane przez niego ołtarze, doszczętnie spłonęły. A przecież z tak wielką radością zawsze finalizował wielomiesięczną pracę wzbogacającą wnętrza świątyń. Wiadomo o tym chociażby ze wspomnień Michała Rzepki, który zachował w pamięci następujący obraz: „Bocem jak dziś, kie przyjechały fury na włókach. Za furami seł z gołom głowom Wojtek i śpiewoł, seł do Klikuszowej składać ołtorz”. Te akurat rzeźby do dzisiaj szczęśliwie przetrwały, tak jak w całości ołtarz główny i ołtarze boczne w „Starym Kościółku” – jednym z najcenniejszych zabytków w Zakopanem.

Właśnie wnętrze owego kościoła znakomicie zachowane, w najpełniejszy sposób oddaje biegłość Wojciecha Kułacha w stosowaniu stylu barokowego. Oprócz tego w kilku jeszcze podhalańskich świątyniach przetrwały rzeźby wciąż pomagające wiernym w zbliżaniu się do Boga. Taką rolę pełni postać świętego Józefa w kościele w Jurgowie, rzeźba Matki Boskiej w kościele w Białce Tatrzańskiej czy też figury ukrzyżowanego Chrystusa, Matki Boskiej i świętego Jana w sanktuarium Maryjnym w Ludźmierzu. Niestety, figury świętych Piotra i Pawła przez dziesiątki lat spoglądające na modlących się w kościele w Białce Tatrzańskiej zostały skradzione i dotąd ich nie odzyskano.

W wielu innych miejscach na Podhalu, na otwartej przestrzeni, można do dziś natknąć się na wytwory artystyczne Wojciecha Kułacha-Wawrzyńcoka. Jedyna w swoim rodzaju jest rzeźba Matki Boskiej w drewnianej kapliczce na Koszarkowym Wierchu w Groniu. Spoglądająca na jej twarz Hanka Nowobielska, która całe swoje dorosłe życie spędziła w Białce Tatrzańskiej, zapisała w swoim wierszu następujące słowa: „Kieby jej z głowy zdjąć korone, tybetke zaś za karkiem związać, mogłaby kręcić się w obejściu, cy iść z grabiami w pole latem”. Tak wyobrażał sobie Wojciech Matkę Boską – jako kobietę o rysach twarzy, jakie mógł na co dzień oglądać w swoim najbliższym otoczeniu.

Obecni wśród nas

Zawsze bardziej do każdego przemawia to, co jest bisko, na wyciągnięcie ręki. I okazuje się, że Wojciech, a jeszcze bardziej Piotr są na trwałe związani z Szaflarami i Bańską Niżną. Wojciech dzięki dwóm rzeźbom, z których jedną można zobaczyć w kościele, a drugą w przydrożnej kapliczce. Drewno lipowe posłużyło mu do wyrzeźbienia figury Chrystusa Ukrzyżowanego znajdującej się w osi głównej ołtarza w szaflarskim kościele. Jest ona eksponowana przez pewną część każdego roku, gdy tylko nie zasłaniają jej inne obrazy. Z kolei mniej więcej w połowie drogi między kościołem a cmentarzem w Szaflarach stoi kapliczka, a w niej Matka Boża z Dzieciątkiem. Na jej przykładzie można zrozumieć, jak trudny nieraz jest proces twórczy. Otóż Wojciech niezadowolony z pierwotnego efektu swojej pracy, a konkretnie z niewłaściwych proporcji figury Maryi, postanowił odciąć jej głowę od reszty rzeźby i wykonać ją na nowo. Dopiero zamieniwszy głowy, uznał, że dzieło spełnia jego wymogi. Do dzisiaj zachowała się również oryginalna głowa, która znajduje się wśród pamiątek rodzinnych jego potomków.

Na Hodówce do dzisiaj stoi dom wybudowany przez Piotra, ale przede wszystkim można tam podziwiać wykonane przez niego dwie kamienne rzeźby. To jedyne tego typu dzieła znajdujące się na terenie naszej gminy. Usytuowane się one w pobliżu wspomnianego domu. Jedna z nich przedstawia Matkę Boską w koronie, a druga Jezusa z wyeksponowanym sercem. W pobliżu zachowały się także wykute z żelaza przez Piotra dwa przydrożne krzyże. Przyciągają one uwagę ze względu na wyjątkową kunsztowność. Zarówno ten znajdujący się nieopodal domu (upamiętnia zmarłego w młodym wieku jednego z wnuków Piotra), jak i drugi stojący przy drodze Maruszyna – Skrzypne są osadzone na kamiennych cokołach.

Upamiętnieni

Godny zaznaczenia jest to, że pamięć o obu braciach stopniowa nabierała wymiaru instytucjonalnego. Część dzieł Wojciecha jest pod ochroną muzealną, głównie Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem i Muzeum Podhalańskiego w Nowym Targu, ale również Muzeum Etnograficznego w Krakowie. Z kolei w izbie pamięci Andrzeja Skupnia-Florka w Gliczarowie Górnym z pieczołowitością jest przechowywany notatnik rysunkowy rzeźbiarza. Kto wie, czy Wojciech nie byłby najbardziej usatysfakcjonowany faktem, że gorliwym strażnikiem jego spuścizny artystycznej jest szkoła w rodzinnym Gliczarowie Dolnym.  Społeczność szkolna tej niewielkiej placówki na czele z byłą dyrektor Barbarą Gałdyś wykonała ogromną pracę na rzecz popularyzacji postaci Wojciecha Kułacha-Wawrzyńcoka. Nie tylko zostało nadane szkole imię w 2005 roku, ale nieustannie od tego czasu inicjowane są kolejne przedsięwzięcia. Corocznie organizowany jest konkurs plastyczny „Wszyscy Święci Wawrzyńcoka”, wytyczony został szlak wiążący miejscowości, gdzie znajdują się jego rzeźby, a także utworzona szkolna izba regionalna poświęcona patronowi szkoły.

Muzea Podhalańskie i Tatrzańskie nie pozwalają również, by zatarła się pamięć o Piotrze Kułachu. Obie placówki przechowują po kilka niewielkich rozmiarów rzeźb jego autorstwa oraz trochę wykonanych przez niego ozdobnych przedmiotów.

W różnych podhalańskich miejscowościach w większym lub mniejszym stopniu pamięta się o dwóch braciach samoukach, którzy odkryli w sobie talent, a nie zważając na wszelakie przeszkody rozwijali go w sobie i dzielili się nim. Zaś wszyscy święci, których oni wyczarowywali w swojej wyobraźni, zapewne im w tym pomagali.

Jarosław Szlęk

Źródła:

  • Barbara Gałdyś „Wojciech Kułach-Wawrzyńcok. Artysta z geniuszem w oczach”,
  • „Świadectwa naszej wiary”, pod redakcją Haliny Hanuli,
  • „100 lat szkoły w Maruszynie Dolnej”.

Zdjęcia:

  • Jan Krzysztofek,
  • bialydunajec.com.pl,
  • Gmina Szaflary w obiektywie”.